sobota, 12 czerwca 2010

75. Przeżycia z nad morza / Groundeyowie


    
kredytujesz.

BUM SIAKALAKA ZAJEBALI MI SKŁADAKA.

witam szanownych panów i szanowne panie.
Wczoraj wróciłam z wycieczki na Hel. W czwartek za piętnaście piąta zbiórka, mama obudziła mnie jakieś dwadzieścia po czwartej! Spóźniłam się na zbiórkę trzy minuty a tam wszyscy w autobusie, a wyjazd miał być o piątej. A zawsze kurde wyjeżdżaliśmy później... Chcieliśmy siedzieć z tyłu, ale szósta b się wjebała... debile -.- tak za nimi nie przepadamy. Siedzieliśmy tak pośrodku autobusu a my z Anią mieliśmy najlepsze miejsce, mogłyśmy wyprostować nogi a inni jak mieli je całkiem zgięte było im ciasno, hahaha. Zatrzymaliśmy się na Orlenie i tam czekaliśmy na drugi autobus godzinę, bo tamci wyjechali o szóstej... Tam spędziliśmy chyba z dwie godziny. W autobusie otwierali okna w dachu, więc klima nic nie dawała oprócz chłodnego powiewu, chyba tak robli bo nie działała, jeszcze firanki w oknach na pół okna a słońce raz z tamtej a raz z tamtej. Drugi autobus miał rolety na całe okna i klimę... A nam włączyli w telewizorze: Kurczaka Małego, Madagaskar, Asterix i Obelix kontra Cezar - bajka, Zboczoną bajkę Lew Król Dżungli, buahahahaha a potem film ale jak były sceny łóżkowe to wyłączyli. Na Helu coś tam zwiedzaliśmy, i w czasie wolnym kupiłam dwie bransoletki i breloczek. Pozdro dla sprzedawcy z Helu, umie wcisnąć każdy kit... Andrzejowi wcisnął różowego pieska-torebkę z napisem princessa. Potem jechaliśmy zwiedzać latarnię morską i jak schodziliśmy z góry to mi telefon spadł gdy wyciągałam bluzkę która weszła do kieszeni ale nic się mu nie stało on jest wytrzymały. Jak dojechaliśmy do latarni to tam był taki sklepik i wszyscy rzucili się na pinsy! Kupiłam z takim wychudłym kotem. Po latarni też był sklepik i kupiłam sobie breloczek z moim imieniem. A potem jeszcze pinsa z napisem Punk's Not Dead. No i w hotelu się zakwaterowaliśmy byłam z Anią, Pauliną i Vanessą. Na przeciwko nas miały pokój Ola, Daria, Maja i Agata, a nad nami prosto Królik, Pawcio, Buła i Andrzej. Poszliśmy na żarcie była zupa pomidorowa z ryżem którą zjadłam i mielonego z ziemniakami po którego nawet nie poszłam, podobno był ohydny. Siedzieliśmy sobie w pokojach i tam różne rzeczy robiliśmy. Poszliśmy na spacer koło dwudziestej w Pucku bo tam spaliśmy. Po 22 chłopcy musieli opuścić nasz pokój, grałyśmy z dziewczynami w butelkę i takie tam... Wzięły mi Grubego(to mój misiu) i zaczęły sobie nim rzucać, i nie chciały mi oddać jak się położyłam a raczej skoczyłam na łóżko, zarąbałam głową o grzejnik i mam sińca na głowie, poszłam do łazienki i się nie odzywałam a one myślały, że coś mi się stało ^^ Myłyśmy się w umywalce bo strach było wejść pod prysznic. Na śniadanie szwedzki stół. Pojechaliśmy do Gdyni tam byliśmy w oceanarium i płynęliśmy statkiem pirackim dragon. Czas wolny był i kupiłam mamie bransoletkę, sobie wisiorek, Henrykę czyli takiego stworka z oczami z guzików, Henryka już przeżyła swój pierwszy raz z Lizusem. I jechaliśmy długo, a w między czasie weszliśmy na obiad który mieliśmy zarezerwowany. Był kotlet z kurczaka, ziemniaki i surówka, zjadłam tylko ćwiartkę kotleta. Poszłyśmy się z Agą przebrać i chciałyśmy zanieść rzeczy a babka zamknęła autobus i nie można było wejść a my chciałyśmy jeszcze sobie coś kupić do jedzenia a portfele zostały w autobusie. Potem zaczęło lać i tylko chwila do autobusu a już całe mokre, no i wracaliśmy i było strasznie gorąco... W autobusie rzucaliśmy glutami, Kamil kupił takiego czarnego co się wydawało że się zaraz wyleje a Królik wysmarował nim twarz Andrzejowi, Andrzej miała całą twarz w czarne kropki wyglądało jakby ktoś na niego zwymiotował. Wiem, że się rozpisałam jak nigdy w życiu, ale i tam o wszystkim nie opowiedziałam.

    

GROUNDEYOWIE

   
Ona – Alicia, wesoła, pogodna,kochająca dzieci, zawsze uśmiechnięta, słodka. Lubi gotować i opalać się.Pracuje jako przedszkolanka. 
On – Jack, zabawny, pracowity, uparty, jak coś zacznie to skończy. Lubi pływać i grillować. Obecnie ciągle poszukuje pracy, nie może jej znaleźć przez swoje idee pracy.

   
Alicia była w ciąży, dokładnie w około 2 miesiącu. Kiedy się o tym dowiedziała, była prze szczęśliwa. Był jednak problem, nie mieli pieniędzy. Alicia siedziała w pracy jak najdłużej, a Jack szukał pracy. Ona postanowiła poczytać książki o macierzyństwie.
   
Chociaż pieniędzy ciągle brakowało, Alicia przygarnęła ze schroniska pieska, słodkiego, małego pieska.Była to samiczka, nazwała ją Dafi.
    
U Alicii brzuch się powiększał.Jack uwielbiał go dotykać i czuć małą istotkę w środku.

      
Groundeyowie bardzo się kochali nie kryli się ze swoimi uczuciami.

  
Tak, i nadszedł ten ciepły, letni wieczór, kiedy u Alicii pojawiły się skurcze i odeszły wody. Zaczął się poród, wkrótce na świat miało przyjść ich pierwsze dziecko.

    
Alicia urodziła zdrową, śliczną dziewczynkę. Ale po porodzie zemdlała,zrobiło jej się słabo, umierała...


wiem, że nudne, ale zobaczycie czy Alicia przeżyje czy Jack będzie samotnie wychowywał córkę.

    
pozdrowienia dla;
Ani
Paulinki
Vanessy
Majki
Oli
Darii
Agaty
Zombka
Brygidy
Królika
Buły
Pawcia
Andrzeja

oraz
dla całej elity i tych którzy odwiedzają mój blog.


cyaaaa ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Tyler
« »